Master
Od Autorki
Niedawno obejrzałam reportaż poruszający temat prostytucji i handlu ludźmi w jednym z luksusowych podkarpackich hoteli. Program mną wstrząsnął. Tak się składa, że znam to miejsce, występowałam tam wielokrotnie jako dodatek do kotleta, homara, stand-upu, tańca na rurze i na parkiecie. Wokalistka do wynajęcia. W kapiących od złota wnętrzach, w brokatach, boa i meloniku śpiewałam dla mafiozów, polityków i skorumpowanych policjantów, którzy — wedle zawartych w reportażu informacji — za łapówki ukrywali prawdziwy charakter tego miejsca. Migawki wspomnień: piękna dziewczyna drżąca na dźwięk kroków jednego ze stałych klientów, jej rozszerzone strachem źrenice. Innej — jeszcze piękniejszej — zdarzało się publicznie płakać przy niektórych piosenkach... Przypadek? Zmęczenie? Zły dzień...? Pamiętam atmosferę prywatnych koncertów: wynajęty hotel (a raz nawet cały renesansowy zamek), ochrona, catering, panie z agencji towarzyskiej obsługujące kilku rozrywkowych panów. I ja, z kolegami z zespołu, jako umilacze konsumpcji. Osobna sala dla klientów, osobna dla nas, dwie, trzy piosenki i przerwa, w trakcie której, bombardowani bezpruderyjnymi widokami, woleliśmy nie wychodzić poza przeznaczone dla nas pomieszczenie.
Dlaczego o tym piszę? Bo nieświadomie ocierałam się o ludzki dramat. Te dziewczyny, absolwentki szkół baletowych, częstokroć świetne tancerki, były zmuszane do prostytucji. Przewożone nielegalnie przez granicę, czasem ukryte w bagażnikach, odurzone alkoholem i narkotykami, na miejscu dowiadywały się, na czym ma naprawdę polegać ich praca. Że występy w carskiej rewii (którą kusili pośrednicy) są tylko przykrywką dla innej, bardziej dochodowej działalności. Miejsce, którego znakiem rozpoznawczym była właśnie carska rewia, naprawdę istnieje. Posłużyło mi jako tło do „Chałturnika”, a obecnie stanowi obiekt zainteresowania policji. Przystąpiłam do pracy nad fikcją, lecz okazało się, że — bazując wyłącznie na przypuszczeniach i wybujałej fantazji — niewiele minęłam się z prawdą. Nie wiem, czy to powód do chluby, ale takie są fakty. ”Chałturnika” poświęciłam wszystkim ciężko pracującym muzykom. Mastera dedykuję tym wszystkim, którzy pracowali obok mnie, a ja — przez swoją głupotę, ślepotę i zachłyśnięcie się szpanerskim otoczeniem — nie dostrzegłam ich nieszczęścia... Przepraszam.
Link do programu wymienionego we wstępie: SUPERWIZJER